Jan Błachowicz w poważnych tarapatach. Przegrał na punkty z Cumminsem

Polak miał powrócić do oktagonu w glorii i chwale. Zniszczyć rywala zanim wstąpi na pole walki. Jego udział w gali UFC był już raz przekładany w lutym z powodu kontuzji prawej dłoni i kwietniowa walka stała pod wielkim znakiem zapytania. Jednak udało się dochować warunków kontraktu i Błachowicz z werwa rozpoczął walkę z Patrickiem Cumminsem.
Dla obydwu zawodników był to test weryfikujący aktualną formę. Co więcej, obaj przegrali swoje poprzednie walki i musieli udowodnić organizacji UFC, że są dobrą partią i warto ich zestawiać z innymi współczesnymi gladiatorami. Amerykanin walczył dosłownie o przedłużenie umowy z UFC, po tym jak przegrał dwie walki pod rząd, wpierw z Gloverem Teixeirą, a później z Antionio Rogerio Noguerią. Z kolei Polak był na lepszej pozycji i z o wiele mniejszym stresem przystępował do pojedynku. Choć przegrał ostatnią walkę z Alexandrem Gustafssonem, publika i włodarze UFC docenili starania Błachowicza, bowiem dał naprawdę niezły występ.

W chwili rozpoczęcia rywalizacji w oktagonie, to Błachowicz wysuwał się na pozycję faworyta. Niecałą minutę po usłyszeniu sygnału przejął inicjatywę i poważnie zagroził Amerykanowi. Po niebezpiecznej wymianie ciosów huknął potężnie dłonią w głowę przeciwnika, a ten momentalnie padł na deski. Błachowicz nie czekając zbyt długo rzucił się na rywala i starał się wykończyć go w parterze. Jednak nie udała mu się ta sztuka. W kolejnych dwóch odsłonach wyraźnie osłabł, co z przyjemnością wykorzystał Cummins. Pierwsza runda była zapisana na konto Polaka, lecz kolejne dwie były lepsze w wykonaniu Amerykanina, co pozwoliło mu ostatecznie zwyciężyć na punkty 29-28,29-28 i 28-28.