Genetycznie zmodyfikowany jadłospis. Dawniej ilość produktów GMO można było policzyć na palcach u dłoni, a teraz coraz trudniej znaleźć żywność, która nie byłaby laboratoryjnym eksperymentem.

Kilkanaście lat temu specjaliści ds. rolnictwa rozprawiali na temat wprowadzenia do powszechnego obiegu produktów transgenicznych. Zabawy w swoistego Boga miały na celu uodpornienie upraw na zarazy i szkodniki. Zaczęło się od pszenicy, kukurydzy i rzepaku, bowiem właśnie te zajmują stosunkowo dużo miejsca w naszej diecie. Początki były trochę nieśmiałe, ale w dość szybkim czasie inżynierowie genetyki poszerzali arsenał produktów o nowe rośliny uprawne.

Zmienianie kodu genetycznego roślin jest po części sprowokowane nieustającym poszukiwaniem rozwiązań, które pierwotnie miały obniżyć poziom ryzyka występowania chorób. Wśród nich nadciśnienie tętnicze, choroby serca. To był tylko pretekst, gdyż za propagandą „zdrowego odżywiania” stały instytucje chcące wzbogacić się na konsumentach. Co więcej, wielkie koncerny zmonopolizowały rynek GMO i stały się sprzedawcami futurystycznego jedzenia. Zaawansowane badania trwają po dziś dzień i wróży nam się żywność, która jakoby ma zastąpić nawet środki farmakologiczne. Zgadza się, trwają prace nad produktami, które miałyby zmniejszać aktywność komórek w organizmie ludzkim odpowiadających za wywołanie nowotworów.

Nie udowodniono jeszcze, czy produkty GMO przynoszą więcej szkód niż pożytku, aczkolwiek należy zachować pełną ostrożność decydując się na nowe smakowe doznania. Jeszcze nikt od spożywania transgenicznych produktów nie umarł, ale również nie wyzdrowiał. To, czego nie widać od pierwszego wejrzenia, może głęboko czaić się i zaatakować w niespodziewanym momencie. Mając do wyboru sałatę, cukier, czy inny produkt z oznaczeniem GMO wybierz te, które pozbawione są „szlacheckich” tytułów. Nie przejmuj się jeśli ominie cię zabawa w super-bohatera. Nigdy nie wiadomo jaką nadludzką siłę możesz zyskać w trakcie spożywania transgenicznej żywności.