Heliskiing w menu wytrawnych narciarzy. Kilka minut lotu helikopterem dzieli narciarzy od doznania, które wspominać można przez całe życie.

Przygoda z narciarstwem nie musi kończyć się na zjazdach po zatłoczonych stokach. Trochę umiejętności, samozaparcia i sprzętu narciarskiego wystarczy, by zapisać się na rozrywkę na wysokościach. Wyobraźcie sobie wędrówkę helikopterem na szczyt góry uplasowanej na 4000 tysiącach metrów. Po chwili wysiadacie z powietrznej taksówki, mocujecie narty i skaczecie w śnieżną przepaść, znacząc swoją sygnaturą puchową powierzchnię. Pewnie brzmi to zbyt ekstremalnie jak dla osób stawiających pierwsze kroki na oślej łączce, lecz dla pasjonatów narciarstwa to czysta adrenalina, obok której nie przejdą obojętnie.

Heliskiing dla narciarzy może być jednorazowym przeżyciem, albo dożywotnim narkotykiem. W dużych dawkach nie wpłynie negatywnie na poziom zdrowia, jedynie na zawartość portfela. Sport ten nie należy do najtańszych, bowiem koszty eksploatacyjne rozszerzają się do kosztów przelotów helikopterem oraz dosyć drogich przewodników/instruktorów, bez których nie będziemy mogli zakosztować uroków freeride’u. Ponadto dochodzi jeszcze potrzeba zakupienia sprzętu wykorzystywanego w sytuacjach krytycznych, w szczególności w trakcie lawin śnieżnych, które są powszechnym zjawiskiem w górach. Mimo kosztów uprawiania heliskiingu, ostateczny rezultat jest na plusie. Doświadczanie narciarstwa poza-trasowego jest warte każdego grosza, a i ten można zaoszczędzić, choćby poprzez zebranie grupy zapaleńców na konkretny przelot. Dzięki temu koszty rozłożą się proporcjonalnie do ilości osób.

Gdzie można zakosztować dzikości Heliskiingu? Mamy Andy, Kamczatkę, kilka miejsc w Austrii, Szwajcarii oraz we Włoszech. Mając w kieszeni dodatkowe 2000-2500 zł, żal nie zjechać choć raz po dziewiczych stokach. Z dala od cywilizacji, od pędu życia, oddać się białej fascynacji.